One Piece Fanon Wiki
Advertisement

W... Sześciu? - One Piece: Historia innego początku, rozdział 6


Jeden bardzo wredny z piratów złapał za sztylet w łokciu Luffy'ego i wbił go w żagiel. Był to dla niego okropny ból, a sam był uziemiony. Świetnie, głową w tą grubą belę, gdzie tu jakiś sens? Widocznie obawiano się wyciągnięcia tej broni, mogło się to źle dla nich skończyć, zwłaszcza teraz, gdy zyskali przewagę.

- I co teraz powiesz, przyjemniaczku? - zaśmiała się kobieta.

- T-tooo z-znowu tyyyy? - słowa wypowiadane przez Luffy'ego wypływały bardzo powoli. Nie miał siły na cokolwiek innego. Na bezradnego marynarza patrzył się zlękniony różowowłosy chłopak. Pani Alvida jest straszna i okrutna. Uderzyła biedaka dwa razy swoim toporem. Mimo, że gumowy, chłopak w końcu zaczął odczuwać ból, a na jego ciele pojawiły się rany. Uderzyła go tak jeszcze kilka razy, po czym odeszła.

- Haha, zajmę się tobą później.

Coby niezauważalnie podszedł do niego. Gdy wszyscy stali mniej więcej za plecami gumiaka, Coby stanął "naprzeciw" niego, to jest po drugiej stronie żaglu.

- Panie marynarzu... - zaczął niepewnie.

- Heeę? - Luffy próbował utrzymać jakiekolwiek siły, żeby porozmawiać z chłopakiem.

- J-Jest pan sam?

- Nieee.. Na staaatku jeest... S-są moi przy-yjacieele.

- Jak to dobrze! Wreszcie stąd...

- Hej, Coby! - zauważyła go Alvida - Nie szemrać mi tam z więźniem! Kto jest najpiękniejszy?

- Ty, panno Alvido.

- Kto jest najwspanialszą panią kapitan na tym i każdym innym morzu?

- Ty, panno Alvido.

- Jesteś dziiwny. - powiedział Luffy. Zaczynał chyba dawać sobie radę z wymową podczas bycia w kontakcie z Kairoseki - Jak można przymilać się tej wariatce?

Wszyscy na statku zlękneli się go, już któryś raz.

- Czy ty nie uczysz się na swoich błędach!? NIE WOLNO CI TAK NAZYWAĆ WSPANIAŁEJ ALVIDY! - rzuciła w niego swoją maczugą. Nie dosyć, że został poważniej zraniony w plecy, to sztylet wbił się jeszcze gorzej.

- Czy ci już do reszty odbiło!? - powiedziała do niego związana obok rudowłosa dziewczyna - Ty chyba nie masz zamiaru żyć.


- AAU! - krzyknął Luffy. Nie podobało mu się to wszystko, już chyba lepiej, żeby Helmeppo naprawdę powiadomił Smokera. Nagle uspokoił się, jakby ból przeszedł i popatrzył na dziewczynę. - O, obudziłaś się. Nic ci nie jest?

- To miłe, że ktoś się o mnie troszczy, ale daję sobie radę. Ty chyba jesteś w trochę gorszej sytuacji.

- To moja praca, w końcu jestem marynarzem.

- No tak... - powiedziała trochę jakby z żalem.

- I szczerze to nie wiem... Au! Chyba nie jest dobrze. - rany na ciele Luffy'ego mogły być naprawdę niebezpieczne dla życia.

- "Chyba nie jest dobrze"!? Chłopie, dostałeś tyle razy tą maczugą, ciesz się, że możesz mówić, a przynajmniej że żyjesz! - potem dodała trochę spokojniej - Jestem Nami, a ty?

- Monkey D. Luffy.

Coby patrzył się na dwójkę zdziwiony.

- Jak wy możecie rozmawiać w takiej chwili!? Przecież oboje jesteście na... Na granicy ŚMIERCI!

- Bywało gorzej. - stwierdził gumiak.

- Nie, nie bywało! - zdenerwował się Coby. Co jest nie tak z tym gościem?

- Hej! Miałeś nie rozmawiać z nimi! - zagroziła mu Alvida.

- Tak jest, panno Alvido! - powiedział szybko i wskoczył pod pokład. Nie chciał, by zrobiła i mu coś złego, a ostatnimi czasy miała do tego humor.


Helmeppo czuł się roztargniony. Z jednej strony, bał się reakcji kapitana, z drugiej musiał mu to powiedzieć! W końcu, zdecydował się.

- Kapitanie Smo... - nagle, słychać było dziwny grzmot. Statek zaczął się dziwnie przechylać. Nic dziwnego, statek marynarki ciągle płynął w stronę statku Alvidy i zderzył się z nim. Kapitan natychmiast zerwał się na równe nogi.

- Co się dzieje!? - krzyknął na Helmeppo - Czy nie umiecie wytrzymać jednej nocy bez niszczenia wszystkiego!?

Po chwili słychać było krzyki piratów. Dokonali abordażu, tym bardziej zrobili to chętnie, że nie zdążyli uciec statkiem od zderzenia i stary statek raczej już się im do niczego nie przyda.

Kapitan nagle wyskoczył z kajuty. Prawie zostałby zraniony, ale jak każda inna Logia, miał dobry refleks i nie dało się go pociąć z zaskoczenia. Wyciągnął swoją broń i uderzył pirata z taką siłą...


Luffy'emu naprawdę się to wszystko nie podobało, statek zaczął się przechylać, co znaczyło że zaraz wpadnie do wody i się utopi! Poza tym, poruszanie się statku nie było dla niego dobre, zwłaszcza, że nadal miał sztylet w ramieniu i wiercił się on po całej ranie. Podbiegł do niego Coby. Statek był na tyle wykrzywiony, że nie było trudno wdrapać się na żagiel.

- Panie Luffy, pomogę panu! - chłopak chciał wyciągnąć sztylet z jego ramienia. Był mocno wbity, ale po kilku sekundach ostrze puściło. Chłopak stanął wreszcie na nogach, choć nie całkiem, bo zaczął się zsuwać z krzywego podłoża. Złapał się jedną ręką o bele, na której była związana Nami. Jego ręka się przy tym wydłużyła.

- Eek! Co to ma znaczyć!? - przestraszyła się.

- Hmm? No tak, jestem gumiakiem. Jak byłem mały, zjadłem diabelski owoc Gomu Gomu no Mi.

- Diabelski... Owoc? - dziewczyna nie do końca wszystko rozumiała. Tymczasem, Luffy próbował ją rozwiązać. Nie było to łatwe z tymi wszystkimi ranami. Gdy statek zbliżał się do kąta 90 stopni, skończył i zabrał Nami oraz Coby'ego na drugi statek. Na miejscu, upadł z powodu ran. Szybko odwrócił się i zobaczył obecną sytuację na statku marynarki. Był o wiele większy od statku piratów i zbytnio się nie przekrzywił.

Kontynuacja

Advertisement